Ben Campbell, niezwykle bystry student prestiżowego MIT, potrzebuje trzysta tysięcy dolarów, by opłacić czesne na Harvardzie. Jak zdobyć takie pieniądze? Ben, zupełnie przypadkiem, znajduje na to sposób.

Black Jack, bo właśnie w tę popularną grę karcianą grają nasi bohaterowie, polega na uzyskaniu wyniku jak najbliżej (ale nie więcej niż) 21 punktów. Najwyższym układem kart jest Black Jack, czyli as i 10 lub figura, za który gracz dostaje 150 proc. zakładu. Istnieje wiele sposobów na oszukanie krupiera, jeden z nich, czyli liczenie kart, wykorzystują bohaterowie "21". Ben (Jim Sturgess) początkowo odmawiał, lecz w końcu przełamał się. Przede wszystkim musiał nauczyć się zasad gry, następnie uczył się sposobu liczenia kart. Musiał poznać system, jakim gra cała piątka, a w końcu przejść chrzest bojowy przed oficjalnym starciem w Vegas.
W światowym centrum hazardu Ben stawał się innym człowiekiem. Ze zwykłego młodziana przeistaczał się w pysznego syna milionera szastającego kasą na lewo i prawo, początkowo po to, by ukryć to, że wygrywa dzięki wypracowanemu systemowi, później jednak staje się to faktem. Dla Black Jacka i nowych przyjaciół, w tym również dla Jill (Kate Bosworth) - jego dziewczyny, porzucił starych kumpli, z którymi przygotowywał się do konkursu robotów 2.0.9., oraz dotychczasową pracę. W Vegas płacili o niebo więcej.
Dynamizmu akcji dodaje "przyspieszanie otoczenia" w brawurowym wykonaniu Russella Carpentera. Widzimy Bena i powiększające się kupki jego żetonów, rozmazane postacie ludzi przemieszczających się za nim, i jego samego w transie. Nieprzerwane pasmo zwycięstw sprawia, że Ben stawia coraz to więcej pieniędzy. Jednak szczęście nie dopisuje mu zawsze...

Jest to film, który zaskakuje i może się wielu osobom podobać. Główną rolę w filmie obok Sturgess'a, Specey'a i Bosworth gra muzyka. Dźwięki dobrane przez Davida Sardy'ego dodają dynamizmu. Nie są to popowe soundtracki, ale piosenki zahaczające trochę o electro house. Po dwugodzinnym seansie nie byłem zawiedziony i dzisiaj, chwilę przed napisaniem tej recenzji, obejrzałem go po raz drugi. Film nie nudzi, wręcz przeciwnie, zostajemy wciągnięci w wir hazardu razem z bohaterem, a gdy dostajemy po twarzy, razem z Benem krzyczymy: "Auć!".
Atrakcyjności filmowi dodaje fakt, iż jest oparty na prawdziwej historii Semyona Dukacha, emigranta z Rosji. Pomimo że jest to kolejne american dream, czyli "od pucybuta do milionera", obraz Luketica zachwyca i z pewnością jest godny polecenia. Jeżeli jeszcze ktoś z Was nie obejrzał tej produkcji, która swoją polską premierę miała w czerwcu kończącego się właśnie roku, bez obaw powinien to zrobić.