Nie, to nie jest reklama gazet. Wręcz przeciwnie. Jeżeli piszesz o wydarzeniach lokalnych powinieneś wiedzieć, co pojawia się na stronach gazet wydawanych w Twoim mieście. Dlaczego?
Z prostego powodu. Mogą to być Twoje teksty! Dziennikarze lokalni mają niechlubny nawyk kopiowania tekstów na strony swojej gazety. Jedyne, co może ich usprawiedliwić to zarobki, marne zarobki, które na pewno nie motywują do wytężonej pracy i pisania autorskich tekstów. Łatwiej przecież jest skopiować albo napisać tekst na podstawie tekstu innych. Nie jest to oczywiście reguła. Nie wszyscy dziennikarze tak robią, ale warto wiedzieć, że tacy są. Żeby nie być gołosłownym przytoczę moje przygody z gazetą z mojego miasta. Do tej pory nie miałem nawyku sprawdzania, co też pojawia w tych gazetach i czy przypadkiem nie ma tam mojego tekstu.
Za pierwszym razem tekst pokazał mi kolega. Był prawie identyczny jak mój, dopisano jedynie wypowiedź trenera. Od razu skontaktowałem się z redakcją Wiadomości24.pl. Pamiętajcie, że redakcja w takich sytuacjach reaguje wręcz natychmiastowo. Już pod koniec tego samego tygodnia na redakcyjnym biurku owej gazety wylądował list od prawnika Polskapresse, który opisywał całą sprawę. W tym przypadku okazało się jednak, że to trener chłopaka, o którym jest tekst, wysłał artykuł do redakcji. Trener proponował zadośćuczynienie. Jako, że znam wszystkich bohaterów tekstu, a nawet jeden z nich to mój brat, nie chciałem przyjąć oferowanych mi pieniędzy. Zaproponowałem, że chłopaki dostaną darmowy miesiąc ćwiczeń w siłowni prowadzonej przez trenera. Uf, obyło się bez nazwisk.
Druga sytuacja zdarzyła się całkiem niedawno. Dziennikarz obywatelski z Ostrowca Św. pisujący dla Wiadomości24.pl zasygnalizował mi, że tekst, który pojawił się we wtorek, jest łudząco podobny do mojego. "Te same określenia, wątki, układ zdarzeń itp. Przypadek?" - opowiadał DO. Sprawdziłem. I rzeczywiście. Tekst jest bardzo podobny do mojego, ale jeżeli przyszłoby udokumentować sprawę to niestety, ale nie mogę jednoznacznie stwierdzić: ukradli mi tekst. Tekst się różni, jest krótszy, trochę dodali od siebie. Jednak, jak zauważył kolega, układ zdarzeń i wątki są identyczne. Powtórzę zatem za nim: przypadek?
Tym razem nie walczyłem o swoje, bo emocje moje ostudził redaktor Wiadomości24.pl mówiąc: - Tym razem byli mądrzejsi i nie przepisali artykułu słowo w słowo. Nie ma jak ich "ugryźć", bo Ci odpowiedzą, że po prostu - tekst jest podobny, bo Ty i reporter gazety byliście na tym samym wydarzeniu, więc nic dziwnego, że materiały są trochę podobne.
Bardzo ciężko byłoby udowodnić winę redaktora gazety. Warto jednak wiedzieć, że takie praktyki są stosowane, wtedy na pewno zmieni się Twoje zdanie o redaktorach w Twoim mieście.
Drodzy Dziennikarze Obywatelscy piszący lokalnie, kupujcie lub przynajmniej przeglądajcie gazety wydawane w Waszych miastach! Może się okazać bowiem, że jesteście niezatrudnionymi pracownikami lokalnej prasy.
wykorzystane zdjęcie (na górze) jest autorstwa Pameli Machado i jest wykorzystane na licencji Creative Comonns.
Z prostego powodu. Mogą to być Twoje teksty! Dziennikarze lokalni mają niechlubny nawyk kopiowania tekstów na strony swojej gazety. Jedyne, co może ich usprawiedliwić to zarobki, marne zarobki, które na pewno nie motywują do wytężonej pracy i pisania autorskich tekstów. Łatwiej przecież jest skopiować albo napisać tekst na podstawie tekstu innych. Nie jest to oczywiście reguła. Nie wszyscy dziennikarze tak robią, ale warto wiedzieć, że tacy są. Żeby nie być gołosłownym przytoczę moje przygody z gazetą z mojego miasta. Do tej pory nie miałem nawyku sprawdzania, co też pojawia w tych gazetach i czy przypadkiem nie ma tam mojego tekstu.
Za pierwszym razem tekst pokazał mi kolega. Był prawie identyczny jak mój, dopisano jedynie wypowiedź trenera. Od razu skontaktowałem się z redakcją Wiadomości24.pl. Pamiętajcie, że redakcja w takich sytuacjach reaguje wręcz natychmiastowo. Już pod koniec tego samego tygodnia na redakcyjnym biurku owej gazety wylądował list od prawnika Polskapresse, który opisywał całą sprawę. W tym przypadku okazało się jednak, że to trener chłopaka, o którym jest tekst, wysłał artykuł do redakcji. Trener proponował zadośćuczynienie. Jako, że znam wszystkich bohaterów tekstu, a nawet jeden z nich to mój brat, nie chciałem przyjąć oferowanych mi pieniędzy. Zaproponowałem, że chłopaki dostaną darmowy miesiąc ćwiczeń w siłowni prowadzonej przez trenera. Uf, obyło się bez nazwisk.
Druga sytuacja zdarzyła się całkiem niedawno. Dziennikarz obywatelski z Ostrowca Św. pisujący dla Wiadomości24.pl zasygnalizował mi, że tekst, który pojawił się we wtorek, jest łudząco podobny do mojego. "Te same określenia, wątki, układ zdarzeń itp. Przypadek?" - opowiadał DO. Sprawdziłem. I rzeczywiście. Tekst jest bardzo podobny do mojego, ale jeżeli przyszłoby udokumentować sprawę to niestety, ale nie mogę jednoznacznie stwierdzić: ukradli mi tekst. Tekst się różni, jest krótszy, trochę dodali od siebie. Jednak, jak zauważył kolega, układ zdarzeń i wątki są identyczne. Powtórzę zatem za nim: przypadek?
Tym razem nie walczyłem o swoje, bo emocje moje ostudził redaktor Wiadomości24.pl mówiąc: - Tym razem byli mądrzejsi i nie przepisali artykułu słowo w słowo. Nie ma jak ich "ugryźć", bo Ci odpowiedzą, że po prostu - tekst jest podobny, bo Ty i reporter gazety byliście na tym samym wydarzeniu, więc nic dziwnego, że materiały są trochę podobne.
Bardzo ciężko byłoby udowodnić winę redaktora gazety. Warto jednak wiedzieć, że takie praktyki są stosowane, wtedy na pewno zmieni się Twoje zdanie o redaktorach w Twoim mieście.
Drodzy Dziennikarze Obywatelscy piszący lokalnie, kupujcie lub przynajmniej przeglądajcie gazety wydawane w Waszych miastach! Może się okazać bowiem, że jesteście niezatrudnionymi pracownikami lokalnej prasy.
wykorzystane zdjęcie (na górze) jest autorstwa Pameli Machado i jest wykorzystane na licencji Creative Comonns.