Spektakl „Nienasycenie” w reżyserii Tomasza Hynka spotkał się z wieloma bardzo pochlebnymi, jak i bardzo krytycznymi recenzjami. Jest to przekaz o specyficznej formie. Na pewno nie jest to zwykłe przedstawienie, ale czy jest niezwykłe?
Obejrzenie w skupieniu całego spektaklu, zwłaszcza gdy za murami Pałacu Kultury i Nauki wybuchały salwy fajerwerków z okazji „światełka do nieba”, nie było wcale łatwe. Mimo że, oparty na powieści Stanisława Ignacego Witkiewicza, notabene patrona Teatru Studio, spektakl nie nużył. Prowokował, niektórzy powiedzą, że nierzadko brzydził, ale także w pewnym momencie rozśmieszał.
Fabuła obrała dwa tory. Pierwszy, to historia młodzieńca, 18-latka tuż po maturze, uwikłanego w historię przedwojennej Polski. Pragnie studiować literaturę, gdyż, jak twierdzi, jest w niej więcej życia niż w jego własnym. Reżyser bez żadnych ogródek unaocznia widzom jego młodzieńcze, erotyczne fantazje, obawy czy wizje. Chociaż wyrażenie „erotyczne fantazje” brzmi w tej sytuacji jak eufemizm.
Drugi tor to próba przedstawienia Polski jako przedmurza chrześcijańskiej Europy. Przedmurza, które ma stawić czoło chińskiej inwazji. Te dwa tory fabuły niejednokrotnie się zazębiają, uwznioślając przemyślenia głównego bohatera, Genezypa, w którego rolę umiejętnie wcielił się debiutujący Krzysztof Kwiatkowski. Jego rola w Hotelu 52 w porównaniu do roli w „Nienasyceniu” to niebo, a ziemia, z tym, że „Nienasycenie” to niebo.
Trzeba lubić twórczość Witkacego, aby spektakl ten trafił do czyjegoś gustu. Nie powiem, było
w nim coś intrygującego. Najbardziej w pamięci utkwiła mi scena, w której aktorzy wychodzą przed scenę i z powolnego „przechodzenia” do płaczu, śmieją się po chwili do rozpuku, powodując przy tym burzę śmiechu na widowni. Scena się kończy. Pozostaje pytanie: dlaczego?
Podobne pytania może widz stawiać tyle, ile pauz robili w całym spektaklu aktorzy. Nieskończenie wiele. Jak żyć? - pyta osiemnastoletni syna piwowara, Genezyp Kapena, drapiąc się po swoich genitaliach. Nonsens?
Aktorzy na scenie prezentują różne filozofie życia i różne wartości. Widać rządzę władzy, egoizm i przerost ambicji. Łatwo zauważyć momenty, w których ukazywane jest zniewolenie ciała i umysłu. Widać nienasycenie ciałem i nienasycenie wiedzą. Przekazywane filozofie często są prezentowane przez dwie, trzy osoby w jednej chwili. Obłęd i trans w jakim je wypowiadają powodują totalny bełkot. Taka, jest przyczyna tego, że ich nie słychać, a nie jak twierdzi Wojciech Janiszewski w swojej recenzji, słabe nagłośnienie. Taka filozoficzna papka może niektórych nas motywować do życia według swojej idei, filozofii i we własny sposób.
Jak wspomniałem na początku, spektakl, do którego scenografię przygotował Mirosław Kaczmarek, ma swoich sympatyków jak i opozycjonistów. Ja chyba pozostanę neutralny. Dzieło reżysera Tomasza Hynka zrodziło we mnie wiele pytań, na które niestety nie zaserwowano odpowiedzi. Parafrazując słowa Tadeusza Kończyńskiego z recenzji sztuki „Wygnany Eros”, mogę powiedzieć, że: warto chodzić. A jeśli się już pójdzie, warto pisać. Jeśli się już napisze, warto drukować. Jeśli się wydrukuje, warto czytać. Jacyś ludzie nauczyli się tego na pamięć. Przedziwne.
Fabuła obrała dwa tory. Pierwszy, to historia młodzieńca, 18-latka tuż po maturze, uwikłanego w historię przedwojennej Polski. Pragnie studiować literaturę, gdyż, jak twierdzi, jest w niej więcej życia niż w jego własnym. Reżyser bez żadnych ogródek unaocznia widzom jego młodzieńcze, erotyczne fantazje, obawy czy wizje. Chociaż wyrażenie „erotyczne fantazje” brzmi w tej sytuacji jak eufemizm.
Drugi tor to próba przedstawienia Polski jako przedmurza chrześcijańskiej Europy. Przedmurza, które ma stawić czoło chińskiej inwazji. Te dwa tory fabuły niejednokrotnie się zazębiają, uwznioślając przemyślenia głównego bohatera, Genezypa, w którego rolę umiejętnie wcielił się debiutujący Krzysztof Kwiatkowski. Jego rola w Hotelu 52 w porównaniu do roli w „Nienasyceniu” to niebo, a ziemia, z tym, że „Nienasycenie” to niebo.
Trzeba lubić twórczość Witkacego, aby spektakl ten trafił do czyjegoś gustu. Nie powiem, było
w nim coś intrygującego. Najbardziej w pamięci utkwiła mi scena, w której aktorzy wychodzą przed scenę i z powolnego „przechodzenia” do płaczu, śmieją się po chwili do rozpuku, powodując przy tym burzę śmiechu na widowni. Scena się kończy. Pozostaje pytanie: dlaczego?
Podobne pytania może widz stawiać tyle, ile pauz robili w całym spektaklu aktorzy. Nieskończenie wiele. Jak żyć? - pyta osiemnastoletni syna piwowara, Genezyp Kapena, drapiąc się po swoich genitaliach. Nonsens?
Aktorzy na scenie prezentują różne filozofie życia i różne wartości. Widać rządzę władzy, egoizm i przerost ambicji. Łatwo zauważyć momenty, w których ukazywane jest zniewolenie ciała i umysłu. Widać nienasycenie ciałem i nienasycenie wiedzą. Przekazywane filozofie często są prezentowane przez dwie, trzy osoby w jednej chwili. Obłęd i trans w jakim je wypowiadają powodują totalny bełkot. Taka, jest przyczyna tego, że ich nie słychać, a nie jak twierdzi Wojciech Janiszewski w swojej recenzji, słabe nagłośnienie. Taka filozoficzna papka może niektórych nas motywować do życia według swojej idei, filozofii i we własny sposób.
Jak wspomniałem na początku, spektakl, do którego scenografię przygotował Mirosław Kaczmarek, ma swoich sympatyków jak i opozycjonistów. Ja chyba pozostanę neutralny. Dzieło reżysera Tomasza Hynka zrodziło we mnie wiele pytań, na które niestety nie zaserwowano odpowiedzi. Parafrazując słowa Tadeusza Kończyńskiego z recenzji sztuki „Wygnany Eros”, mogę powiedzieć, że: warto chodzić. A jeśli się już pójdzie, warto pisać. Jeśli się już napisze, warto drukować. Jeśli się wydrukuje, warto czytać. Jacyś ludzie nauczyli się tego na pamięć. Przedziwne.