wtorek, 6 maja 2008

Plaża we Vlissingen - historia jednej fotografii

W tym przepięknym i urzekającym kraju mieszka spora część mojej rodziny. Siostra rodzona i siostra cioteczna mojego taty oraz wielu znajomych. Wszyscy zamieszkali w Zeeland - przepięknej południowo-holenderskiej prowincji.

Za każdym razem, kiedy jestem w Holandii, a tych razy było już siedem, zatrzymuję się u ciotki Marty, mieszkającej we Vlissingen - czterdziestotysięcznym mieście nadmorskim. Osiedle, na którym mieszka, to istny wysyp egzotycznych narodowości. Rodziny holenderskie z krwi i kości są tam rzadkością. W sumie, to mi się podoba. Nie mam żadnych uprzedzeń do innych narodowości. Potrafiłem nawet zakumplować się z młodymi Holendrami. Na przykład z Rasidem lub Jadem. Rasid jest z pochodzenia Turkiem, a Jade synem Holenderki i Marokańczyka Naprawdę fajni kumple.

Lubię opowiadać o Holandii, wymieniać się wakacyjnymi wspomnieniami. Vlissingen jest dla mnie skarbnicą wspomnień. Trudno było mi wybrać to jedno jedyne zdjęcie, które najbardziej przypomina mi wakacje w tym kraju. Dlaczego wybrałem bulwar i plażę? Wiąże się z nimi pewna historia...

Do Holandii wyjechałem sam z firmą przewozową. Było to na początku lipca ubiegłego roku. Zgodnie z planem miałem przez sześć tygodni pomagać mojej ciotce przy pilnowaniu jej pięcioletniej córki - Sthasi, i ogólnie - w domu. Przy okazji miałem darmowe wakacje. Tym razem nie cieszyłem się z wyjazdu, ponieważ miałem opuścić na półtorej miesiąca moją druga połowę - Agnieszkę. To pierwsza tak długa rozłąka i, jak sami wiecie, nie jest łatwo. Kolejne dni w Holandii mijały bardzo powoli, czasem wychodziłem na plażę, lecz przeważnie przesiadywałem w domu. Przez niecałe trzy tygodnie przeczytałem całą sagę "Wiedźmina". Wyobraźcie sobie, jak bardzo mi się nudziło...

Dlaczego czytałem tylko przez trzy tygodnie? Agnieszka nie mogła już wytrzymać i zrezygnowała z planowanego wyjazdu na kolonię. Ubłagała rodziców, ja ubłagałem ciocię i... stało się! Już 27 lipca była razem ze mną, w Holandii. Pięć dni później miały być jej urodziny. Prezent oczywiście kupiłem od razu, jak tylko się dowiedziałem, że przyjedzie. W ten dzień, zaproponowałem jej wyjście na przepiękną plaże we Vlissingen. Pogoda dopisała. Przez pierwszą godzinę, wysmarowani po uszy olejkiem do opalania, leżeliśmy w żarze holenderskiego słońca. Zasygnalizowałem Agnieszce, że idę za potrzebą, a tym czasem pobiegłem do roweru (a jakże! Rower to jedyny respektowany przeze mnie środek transportu podczas wakacji - zwłaszcza w Holandii), aby wyciągnąć schowany przy nim prezent. Wręczyłem go Adze i złożyłem życzenia.

Po kilku godzinach wylegiwania, postanowiliśmy się przejść - spacer po bulwarze. Setki Holendrów dalej leżało na słońcu. Inni, razem z dziećmi, pluskali się w morzu. Czas na zdjęcia! Oprócz kilku wspólnych fotografii, zrobiłem również to jedno. A na nim kompani od leżakowania i opalania, lubujący się w odpoczynku na świeżym powietrzu - drodzy Holendrzy - choć nie wszyscy rodowici. Ponad nimi piękne, błękitne niebo. Po lewej sklep z lodami. Wiadomo - żar z nieba, upał. Trzeba kupić lody! Ale... jak? To znaczy kto i co powie? Przez 10 minut droczyliśmy się, kto kupi lody i układaliśmy formułkę dla pani sprzedawczyni. Agnieszka gotowa do startu. Już podchodzi, już zaczyna mówić, naglę wtrącam swoje: "Two ice-cream, please". Była zła. Teraz jednak śmiejemy się z tego.

Przedstawione na zdjęciu plaża i bulwar, to miejsca, gdzie Holendrzy spędzają bardzo dużo wolnego czasu. Rano wylegują się na słońcu, kąpią się, bawią z rodziną. Pary, a nawet całe rodziny, wracają tu wieczorem, aby pospacerować przy zachodzie słońca. Na bulwarze, obok budynków mieszkalnych, znajdują się wysokie hotele. To właśnie hotele są w Holandii wysokie. Pozostałe domy są bardzo niskie z charakterystycznymi, wielkimi, niezasłoniętymi oknami. Na parterach hoteli znajdują się ekskluzywne restauracje, w których filiżanka kawy kosztuje kilka euro. Z doświadczenia polecam inne knajpki. Na bulwarze ich nie brakuje. Możecie w nich zamówić przysmaki holenderskie, np. frykandele.

Bulwar to centrum rozrywki. Odbywają się tu liczne konkursy, wszelkie pokazy - zarówno floty morskiej jak i samolotów, a nawet pokazy pirotechniczne. Co roku, w dniach od 18 do 27 lipca, przyjeżdża do Vlissingen wielkie wesołe miasteczko. Takiego wesołego miasteczka nie widziałem nigdzie indziej. Co krok ogromne karuzele, stoiska z automatami do gry... Wspaniała zabawa murowana. Raz do roku bulwar staje się też wielkim targiem. Ma to miejsce 3 sierpnia, przy okazji Nachtmarktu - nocnego targu. W mieście wówczas organizowane są zabawy i występy zespołów do późnych godzin nocnych, a sam Nachtmarkt, na którym można kupić naprawdę wszystko, kończy się pięknym, nadmorskim pokazem fajerwerków.

Wracając do spacerów przy zachodzie słońca. Jeżeli ktoś się spóźni, albo nie może z jakiegoś powodu wyjść z domu, może skorzystać z zainstalowanej na bulwarze kamery. Robiąc to zdjęcie stałem na tym małym wybrzeżu, jakie widzicie w głębi, w oku kamery.

- Tolerancja, otwartość, bezpruderyjność - tak podsumował Holandię Maciek Lewandowski, pod jedną z moich galerii zdjęć. Maciek, podobnie jak ja, jest jej fanem. Mam nadzieję, że po przeczytaniu tej krótkiej opowiastki nabierzecie chęci do odwiedzenia tego pięknego regionu. Kto wie, może po odwiedzinach staniecie się fanami Holandii?

artykuł został opublikowany w serwisie wiadomości24.pl

1 komentarz:

  1. Heh, śmiałam się niesamowicie kiedy to czytałam. Wspomnienia.. wróćmy tam!

    OdpowiedzUsuń

Śmiało, klawiatura nie gryzie.