czwartek, 25 grudnia 2008

Tak niewielu, którym zawdzięczamy tak wiele

W historycznych opisach wojennych starć niemieckiej Luftwaffe i brytyjskiego RAF-u z roku 1940 pomijane są nazwiska szeregowych pilotów, od których zależało przecież najwięcej. Zwłaszcza tych, którzy nie walczyli za swój kraj.


Alex Kershaw w książce pt. "Tak niewielu", która pojawiła się w Polsce w listopadzie, opowiada właśnie o tych pilotach, którzy brali udział w Bitwie o Anglię, jednak nie byli ani Niemcami, ani Anglikami. Oprócz wielu Polaków i Rumunów w tej powietrznej bitwie uczestniczyli Amerykanie, którzy "sprzeciwili się ojczyźnie, by walczyć z Hitlerem".

Alex Kershaw, aby dowiedzieć się jak najwięcej o młodych, butnych i żądnych przygód Amerykanach, dociera do niezliczonej ilości materiałów. Rozmawia z rodzinami pilotów, wynajduje skrawki artykułów prasowych z tamtych lat, czyta biografie i książki, a nawet dzienniki pokładowe, które okazują się najlepszym i najdokładniejszym źródłem informacji o samych lotnikach, zarówno amerykańskich zaciągniętych do RAF-u, jak i niemieckich walczących w oddziałach Luftwaffe. Pod względem merytorycznym książka jest doskonała. Z tej fascynującej powieści najwięcej dowiadujemy się o Eugenie Tobinie, pseudonim "Red" (to zasługa jego włosów w kolorze miedzianym), Arthurze Donahue oraz o najniższym ze wszystkich pilotów RAF-u - Vernonie Keough, posiadającym pseudonim "Shorty". Oprócz nich poznajemy również historię Mistrza Olimpijskiego z roku 1928 i 1932 w bobsleju, Billy'ego Fiske'a, który zaciągnął się jako pierwszy Amerykanin do Królewskich Sił Powietrznych (RAF) i jako pierwszy zginął.*
Z książki tej dowiadujemy się również w jakich okolicznościach podpisywano akt kapitulacji Francji, co myślał i jak zachowywał się Churchill w chwili ataku na jego ojczyznę i podczas trwania walk. Dowiadujemy się wiele o Hermanie Goringu, niemieckim dowódcy lotnictwa wojskowego, którego podwładni nazywali "grubasem". Nie pozostaje nam obca historia asów Luftwaffe, Adolfa Galland'a i Wernera Moldersa, którzy do śmierci przeganiali się ilością zestrzelonych samolotów armii brytyjskiej. Poznajemy kulisy powstania pierwszego, w pełni amerykańskiego, dywizjonu 71. Autor książki nie umniejsza również roli polskich pilotów. W książce czytamy o znakomitych pilotach Tadeuszu Nowierskim i Piotrze Ostaszewskim. Znajdziemy w tej książce także wspaniałe, oddające dynamizm akcji, opisy powietrznych walk.


Jednak dzięki tej książce głównie poznajemy historię ludzi, którzy sprzeciwili się własnemu narodowi, by walczyć z niemieckim terrorem. Tobin i "Shorty" od małego byli zafascynowani lotnictwem, chcieli latać. Jako że podczas II wojny światowej amerykański rząd zachowywał neutralność (do ataku na Pearl Harbor), nie mogli walczyć z Hitlerem. Postanowili zdobyć kanadyjski paszport, by ominąć surowe przepisy i zaciągnąć się do francuskich sił powietrznych "Armée de l'Air". Po długiej i męczącej przeprawie przez Atlantyk dotarli do Francji. Niestety, na przydział samolotu się nie doczekali, a Francuzi szybko skapitulowali. Korzystając z okazji, jaką była ucieczka Anglików mieszkających we Francji promem do ojczyzny, dotarli na wyspę w celu dołączenia do brytyjskich sił powietrznych, by wreszcie stanąć oko w oko, dziób w dziób, z pilotem niemieckiego messerschmitta. Wraz ze swoim kolegą, Andrew'em Mamedoff'em, co prawda po długim oczekiwaniu i wielu problemach, dostali pozwolenie na dołączenie do dywizjonu 609. I wkrótce spełniły się ich marzenia. Wreszcie w kabinach spitfire'ów i hurricane'ów spotkali się w powietrzu z "bandytami".

Nie będę streszczał całej książki. Jeżeli będziecie mieli okazję nabyć ową książkę, to zróbcie to bez zastanowienia. Książka jest bowiem idealna nie tylko dla fanów lotnictwa, sympatyków historii, ale też dla wszystkich, którzy chcieliby poznać historię niesamowicie odważnych młodzieńców, którzy ryzykowali życie, by bronić obcy kraj przed terrorem Adolfa Hitlera. Walczyli w przestworzach z wielką wiarą w zwycięstwo, nieustraszeni, odważni. Historia tych ludzi chwyta za serce i wzrusza.

Ta znakomita powieść kończy się słowami: "Niemal co roku 4 lipca, w rogu cmentarza w Boxgrove w hrabstwie Sussex, na grobie (...) Bily'ego Fiske'a, pierwszego Amerykanina, który poniósł śmierć w bitwie o Anglię, pojawiają się kwiaty. Na kamiennym nagrobku widnieje inskrypcja: Obywatel amerykański, który zginął, by Anglia mogła żyć".

* W rzeczywistości pierwszym amerykańskim lotnikiem, który zginął w walce był kapitan lotnictwa Jimmy Davis z Dywizjonu 79. Został zestrzelony i zginął 25 czerwca 1940 roku, prawie dwa miesiące przed Fiskiem. Fakt ten wyszedł na jaw dopiero po wojnie.

2 komentarze:

  1. Bym powiedział śmiało że mi sie podobało. Jeden z nielicznym albo za mało tego czytam.
    Pozdrawiam Orson

    OdpowiedzUsuń

Śmiało, klawiatura nie gryzie.