sobota, 18 grudnia 2010

"Cieszę się, że przyszliśmy", czyli słowo po spektaklu

Podobno światopogląd ks. Józefa Tischnera bardzo odpowiada młodym, kreatywnym ludziom. Choć z poglądami tymi się nie zapoznawałem, to jeśli chodzi o spektakl "Filozofia po góralsku" duetu Ireny Jun i Wiesława Komasy, bardzo mi on "leży".

Premiera przedstawienia, opartego na książce ks. Józefa Tischnera pod tym samym tytułem, odbyła się już, bagatela, pięć lat temu w warszawskim Teatrze Studio. Trudno zatem dodać coś, co jeszcze o samym spektaklu nie zostało powiedziane. Muszę jednak powiedzieć, że nie zwykłem pisać recenzji spektakli, raz dlatego, że nie bywam zbyt często na takowych, dwa, że nie uważam, bym posiadał wiedzę by to robić, co w sumie wynika z pierwszego. Mogę jedynie zabawić się w zapisanie własnych odczuć po obejrzeniu spektaklu "Filozofia po góralsku" autorstwa Ireny Jun i Wiesława Komasy.

Wspomniany duet zajął się jednocześnie scenariuszem, reżyserią i odtworzeniem głównych ról. Włączenie do przedstawienia wątku młodej pary góralskiej miało, według mnie, ma celu uteatralnienie filozoficznego rozgadania. To oni, wchodząc na scenę, a raczej mały podest między krzesłami, prezentowali inną formę ekspresji niżeli tylko słowo mówione. Młoda góralka śpiewała, a jej silny głos przeszywał na wskroś. Rozdawała też widzom, wcześniej pokrojony na scenie, oscypek. Jej narzeczony robił wybranym gościom zdjęcia z białym misiem, by na koniec spektaklu wręczyć im ich odbitki. Ta góralska para ubrana była w tradycyjne stroje, co nadawało walory estetyczne. Widzowie, w liczbie zaledwie 60 osób, w pewnym sensie uczestniczyli w spektaklu. Łatwo można było poczuć, że słowa ze sceny kierowane są do każdego z obecnych.

Wszyscy dobrze wiemy, że Tales z Miletu to tak naprawdę Stasek Nędza z Pardałówki. Wszelkie greckie mity i legendy kończyły się tragicznie, a filozofom góralskim zależało na pogłębianiu szczęścia i radowaniu. Z tego właśnie powodu prawdy przez nich głoszone są lepsze i należy się do nich stosować. Tak została przedstawiona jedna z góralskich tez. Aktorzy góralską gwarą i z przejęciem przekonywali, że "cłek jest miarą wszystkiego", czyli "to, co dla ciebie jest dobre, dla mnie jest złe, a co dla ciebie jest złe, dla mnie jest dobre."

Dialog między wiekowym już małżeństwem górali był bardzo autentyczny. Przypominał sposób rozmowy babci, która z przejęciem opowiada o tym, co ostatnio, bądź też lata temu, wydarzyło się na wsi. Filozofia góralska została okraszona dowcipem, co jeszcze bardziej ułatwiało jej przyswajanie. Wyszedłem z kameralnej sali z przeświadczeniem, że warto kochać, cieszyć się każdą chwilą i że lepiej "bardziej być, niż bardziej mieć".

Wychodząc już z samego teatru usłyszałem: "Cieszę się, że zdecydowaliśmy się przyjść". Jestem pewien, że nie była to odosobniona wypowiedź, po obejrzeniu spektaklu "Filozofia po góralsku" w Teatrze Studio. Choć podczas tego czwartkowego wieczoru byłem również na koncercie Hey, trudno jest mi powiedzieć, co mi się bardziej podobało. Wiem jednak, co mnie bardziej "przejęło".

Zdjęcie opublikowane na licencji CC, autorstwa
Małopolskiego Instytutu Kultury.

1 komentarz:

  1. Nigdy nie pozwól, żeby ktoś kazał Ci zmieniać coś w Twoim stylu pisania, bo to tak, jakbyś miał zmienić siebie, udawać kogoś, kim nie jesteś. A tak się nie robi :)

    Dla mnie ten spektakl był tak nieziemsko autentyczny i bliski, że nadal nie potrafię wyjść z podziwu. Baaaaardzo cieszę się, że poszliśmy. Dziękuję raz jeszcze!

    PS. Fajne masz Graczakowe Top 10 ;)

    OdpowiedzUsuń

Śmiało, klawiatura nie gryzie.