środa, 27 lutego 2008

Moje osiedle, czyli wspomnienia z dziecięcych lat

Na dworze plucha, szaruga, pogoda pod psem, chlapa. Wszystko na raz. Aż nie chce się nikomu ruszać z domu. Warto wyjść. Pooddychać świeżym powietrzem. Poza tym, łatwiej będzie opisać otaczającą mnie rzeczywistość jeśli jeszcze raz na nią spojrzę. Tak z innego kąta, perspektywy artysty? Przypomnę sobie kilka rzeczy..

Uzbrojony w trapery i szal, który i tak zawieszam na grzbiecie tylko po to, żeby był. Wychodzę z obdartej, pomalowanej nie tylko farbą olejną klatki, i właściwie to nie wiem gdzie iść. Na pierwszy rzut oka - drzewa oskubane z liści jak Balkus z piór, którego i tak cenię, jak każdego zresztą - mniej lub więcej. Mijam blok, mijam blok, mijam blok. No dobra, spójrzmy dalej. Mijam sklep, mijam sklep, mijam sklep. Potem mijam kiosk, taki zielony, co do niego nigdy nie zaglądam. Ale sobie jest. Podobnie jak ten spożywczak, ten bar, a raczej melina, ta szkoła, której mury opuściłem już cztery lata temu. Teraz jest nowa: różowo-niebieska. Dzisiaj i tak wszystko jest szare. Blok z napisem "KSZO Pany", śmietniki, trzepaki, nic nowego, nic oryginalnego i wszystko szare. Przyznam się jednak, że jest kilka miejsc na moim osiedlu, czyli otaczającej mnie rzeczywistości, które odegrały jakąś rolę w moim dziecięcym życiu, a kto wie może i skutkują teraz? Razem z kompanią urządzaliśmy coraz to dziwniejsze zabawy, które na zabawy niestety nie wyglądały. Na przykład tam! Za rzeczką oddzielającą osiedle od działek i łąk. Tam były kiedyś betonowe płyty. Poustawiane jedna koło drugiej i jedna na drugiej. Tam bawiliśmy się w chowanego i berka. Pamiętam jak kiedyś, miałem wtedy może osiem lat, jacyś starsi przywiązali linę do drzewa, której koniec doczepili do jednej z płyt. Bałem się, ale chciałem zjechać. Zwinnie i szybko wdrapałem się na drzewo, ale nie mogłem. Bałem się. Rozpłakałem się. Pamiętam to do dziś.

A dalej? Dalej, między drzewami na łąkach, jest miejsce na ognisko. Nieraz się tam spotykałem z przyjaciółmi. Z jakiejś okazji lub po prostu. Mamy o tyle dobrze, że takie dzieciaki jak ja osiem lat temu, mogły się bawić na przykład na położonych nieopodal łąkach, w rzeczce. Ale to w lato, bądź w zimę. W lato łapiąc żaby i kijanki, chowając się "na płytach". W zimę sprawdzając wytrzymałość tafli lodowej na rzeczce, zjeżdżając sankami z górki, organizując samochodowe kuligi lub po prostu rzucając się pigułami. A teraz? Ni to zima, ni to lato. Nawet ni to wiosna, bym powiedział. Jesień też nie.

Pozostały wieczorne schadzki na ławce, czy przystanku z browarkiem w ręku, bo cóż innego mogą robić dzieciaki, które wyrosły z kijanek i zabawy w chowanego, a nie dorosły do młodzieżowego, lecz poważnego życia? Gimnazjaliści. I z nudów robienie głupot, za które czasem ma się kłopoty - w szkole, w domu, na policji. Bo przecież nie wezmą książki do ręki, bo obciach, wiocha. Bo.. osiedlowo wychowani.

Artykuł ukazał się również w serwisie wiadomości24.pl

2 komentarze:

  1. już Ci mówiłam - świetny tekst.

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo ciekawy tekst, skłaniający do zadumy, aż sama nabrałam ochoty aby opisac swoje wspomnienia,nieco bardziej odległe w czasie zresztą.........................

    OdpowiedzUsuń

Śmiało, klawiatura nie gryzie.